Ku świętemu Jakubowi

¡Hola!

Dzisiejszy temat znów zdecydowanie o tym, co uwielbiam, czyli o PIELGRZYMOWANIU.

Powiem szczerze, że na dziś tak naprawdę zaplanowane było coś zupełnie innego, coś wyjątkowego. Jednak z ciężkim sercem muszę przyznać, że mi nie wyszło. Sesja, która była przygotowywana do planowanego na dziś wpisu po prostu została potłuczona o kant pewnej części ciała. Niestety. Musi zostać odsunięta w czasie z przyczyn ode mnie niezależnych. Ale obiecuję, że do niej wrócę przy najbliższej możliwej okazji i ów temat się pojawi.

Dziś jednak postaram się ukazać Wam choć niewielką część piękna, jakie kryje w sobie camino de Santiago.

Tak naprawdę ciężko jest coś sensownego na ten temat napisać, żeby było to zrozumiałe i wiernie oddawało wszystko, co towarzyszy wędrowaniu do Santiago. Myślę, że jeśli ktoś wyruszył na camino, ten potwierdzi moje słowa.

P1110299_111

(Kościół w Aviles)

Santiago de Compostela. Święty Jakub na polu gwiazd. To miejsce ma coś w sobie. Przyciąga. Właściwie należałoby ostrzegać ludzi przed wyruszaniem w Drogę. Bo kto raz dotrze do Santiago, ba, nawet postawi pierwsze kroki na szlaku, ten przepadł. Wpadł po uszy. I wie, że tam wróci. Wróci do Jakuba. Wróci Go uściskać. Niestety – camino uzależnia.

P1110348_511

(Playa del Silencio, Novellana)

Wędrowanie do Santiago zdecydowanie różni się od innych pieszych wycieczek czy pielgrzymek. Pielgrzym Jakubowy cały swój dobytek niesie na plecach (chyba, że jest cwaniakiem i korzysta z usług firm przewożących plecak od schroniska do schroniska, które następnie ustawiają ów plecak na początku kolejki po łóżko – ale czy serio o to w tym chodzi? No chyba nie bardzo…). Mawiają, że najlepiej, aby waga plecaka nie przekraczała 10% masy ciała. Cóż, ani razu mi się to nie udało. Jednak dla mnie 10 kg jest optymalnym wyjściem z sytuacji (nie, nie ważę 100 kg 😛 ).

P1110381_111

(Wschód słońca po wyjściu z albergue)

10 kg to dużo. Jednak spokojnie z takim plecakiem jestem w stanie wędrować i w tych 10 kg mieszczę wszystko, co jest mi niezbędne. Pakowanie na camino jest trudne i trzeba naprawdę sprawę przemyśleć, żeby później nie było konieczności wyrzucania rzeczy na szlaku albo odsyłania paczką do domu. Z drugiej strony trzeba również wiele rzeczy przewidzieć i czasem można naprawdę się zdziwić jakie rzeczy się przydają (np. stopery do uszu czy linka do wieszania prania).

P1110387_111

(Widok z góry na Luarca)

Pielgrzym wędrujący do Santiago, oprócz plecaka na plecach ma jeszcze inne „znaki rozpoznawcze”. Mogą to być: muszla przy plecaku, kostur, paszport pielgrzyma (w którym zbiera się m.in. w mijanych na szlaku kościołach, schroniskach i barach sello, czyli pieczątki, które uprawniają do noclegu w albergue oraz na koniec do otrzymania compostelki) oraz pozdrowienie „Buen Camino!” (będące życzeniem „dobrej drogi!”).

P1110445_111

(Widok na drugą stronę zatoki w Ribadeo)

Camino to wędrówka, liczne wyrzeczenia, walka z przeciwnościami losu i z protestującym (z każdym kilometrem coraz głośniej) organizmem. Tak, tak. Stopy, kostki, kolana, plecy, ramiona, kark i każdy mięsień – to wszystko będzie cię boleć, mój drogi przyszły Pielgrzymie 🙂

Ale camino to również spotkanie. Z przyrodą. Z samym sobą. Z drugim człowiekiem. I z Nim.

P1110491_211

(Mrówka spijająca kapiący sok z mojej nektarynki)

Właśnie – spotkanie z drugim człowiekiem. Podczas wędrówki cały czas spotykamy się z drugim człowiekiem. Na każdym kroku możemy doświadczyć życzliwości innych, obcych nam ludzi. A to ktoś wskaże drogę, miejscowy ofiaruje parę orzechów czy wystawi skrzynkę z owocami przed domem, zamontuje specjalny kranik z wodą pitną, zaprosi do domu i pozwoli skorzystać z toalety. Albo po prostu ktoś Ci życzy dobrej drogi lub zatrąbi i pomacha, gdy wędrujesz poboczem szosy. Doświadczyłam ogromu życzliwości od obcych ludzi, jednak kilka sytuacji, ze zdziwieniem, ale i wdzięcznością wspominam do dziś.

P1110712_111

(Gdzieś na zamglonym szlaku)

Raz na przykład mieliśmy już w nogach niecałe 40 km a do schroniska jeszcze trochę nam zostało. Było późne popołudnie. Pół dnia marzył mi się jakiś słodki owoc (najlepiej nektarynka!), bo już byłam bardzo głodna. Niestety przez miejscowości przechodziliśmy w godzinach sjesty i sklepy były pozamykane, a później już była wędrówka lasami i jakimiś – przepraszam za określenie – zadupiami. W pewnym momencie padłam ze zmęczenia i usiedliśmy przy drodze. Wkrótce dogonił nas młody chłopak, również pielgrzym i zagadał. I po chwili rozmowy wyjął worek pełen… owoców! Tak, owoców o których marzyłam pół dnia! Nektarynek! I spytał, czy nie chcemy się poczęstować, bo ma cały worek i chętnie się podzieli. Chłop spadł mi z nieba! Nie muszę chyba mówić, że popatrzyłam na jego worek, jakby ten był krwawiącym wieprzkiem, a ja panterą po długotrwałym poście 🙂 W ten oto sposób poznaliśmy szalonego młodego chłopaka z Niemiec, z którym tego samego dnia wieczorem zjedliśmy razem kolację i dość długo biesiadowaliśmy. Jeszcze przez kilka kolejnych dni spotykaliśmy się na szlaku i w schroniskach.

P1110784_211

(Zarośnięte Sobrado)

Innym razem pierwszą część dnia wędrowaliśmy w paskudnej ulewie. Deszcz tak zacinał, że bardzo utrudniało to wędrówkę. Na nic zdały się wtedy nasze super nieprzemakalne buty i ogromne peleryny. Tak lało, że miałam mokry śpiwór. Śpiwór, który był zawinięty w worek foliowy, umieszczony w nieprzemakalnym plecaku okrytym pokrowcem przeciwdeszczowym oraz schowanym pod peleryną przeciwdeszczową. Fantastycznie. Ale wracając do tematu. Gdy ulewa trochę zelżała, dotarłam do jakiejś zabitej dechami dziury, której nazwa nie wpadała w ucho (ale umówmy się – kilka poprzednich też nie wyrywało z piersi pieśni :P). I nagle ktoś woła mnie po imieniu z jakiegoś budynku. Okazało się, że był to mini market typu wszystko i nic, w którym już rozgościli się moi znajomi. Właściciel, zobaczywszy grupkę ludzi wyglądających jakby wypadli psu spod ogona, wciągnął ich do środka. Na pytanie „Gdzie tu jest jakiś bar?” odparł „TUTAJ„, po czym poprzesuwał półki z towarem aby zrobić miejsce na plecaki, wciągnął na środek stół i zapytał co komu podać. Podał nam wszystko co sobie zażyczyliśmy, przyniósł każdemu ręcznik, aby móc się osuszyć a gdy zapytałam o łazienkę – zaprowadził mnie do swojej toalety w domu. A teraz proszę uruchomić swoją wyobraźnię i spróbować wyobrazić sobie taką sytuację u nas… No nie gadajcie, że Wam się udało 😛

P1120137_111

(Niebo nad katedrą Santiago)

Raz też miałam ogromne problemy ze stopami. Nie tylko ja, jednakże tylko ja przez to wylądowałam w szpitalu. Szczegóły pominę, gdyż nie wspominam ich najlepiej. W każdym razie pewien pan, zobaczywszy moje stopy stwierdził, że nie pozwoli mi w takim stanie iść i następnego dnia odwozi mnie i moich innych, pokiereszowanych towarzyszy swoim własnym samochodem 40 km do kolejnego schroniska. I nie było rozmowy. Koniec, kropka… Próby dalszej dyskusji przypominały gaszenie zapałki kanistrem benzyny. Pan był nieustępliwy. I koniec końców – bezinteresownie – zrobił 80 km tylko po to, żeby przypadkiem nikomu z nas się już nic gorszego ze stopami nie stało. Wprawdzie w trakcie jazdy z tym panem lekko posiwieliśmy, gdyż jego wiek był już mocno zaawansowany, od jego uśmiechu cierpły zęby, samochód ryczał tak, że mucha nie siada (ze strachu oczywiście) a on sam w dodatku bardziej skupiał się na rozmowie aniżeli prowadzeniu samochodu, ale dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce 🙂

P1120158_111

(Cafe grande con leche 🙂 czyli zasłużony relaks w Santiago)

Nie mogę nie wspomnieć również o pewnej fantastycznej dwójce – M&C. Camino to nie tylko chwilowe znajomości. Być może takich jest najwięcej – spotkasz kogoś na trasie, porozmawiasz, powymieniasz się doświadczeniami, podzielisz się prowiantem, zjecie wspólnie kolację w schronisku i w pewnym momencie drogi się rozejdą, bo każdy ma różne tempo wędrowania czy inaczej rozplanowane etapy. Jasne. Niemniej jednak są takie znajomości, które pozostają na dłużej. W tym przypadku właśnie tak było. Poznaliśmy się całkiem przypadkowo, w pierwszym dniu ich wędrówki. Przybyli do schroniska później niż my i jakoś przypadkiem (a może i nie) zajęli dwa wolne łóżka w „naszym” pokoju. Byli trochę starsi od nas i pomyślałam „o nie, będą upierdliwi„. Mocno się zdziwiłam. Z tego co później rozmawialiśmy – oni również byli zdziwieni. Zdziwieni, że gdy weszłam do pokoju aby coś poszukać w plecaku i zobaczyłam, że odpoczywają to zgasiłam światło, żeby im nie przeszkadzać. Cóż, musieli się wcześniej z tym nie spotkać. Dla mnie to norma – nic mnie tak nie wkurza jak to, gdy inni pielgrzymi nie potrafią zrozumieć, że w salach sypialnych się… no właśnie – śpi, a nie drze papę, śpiewa i wkurza innych. Do tego służą oddzielne pomieszczenia!

Kolejnego dnia mieliśmy idealną sposobność do tego, aby się bliżej poznać, gdyż razem czekaliśmy ok. 4.5h na stosunkowo późne otwarcie schroniska. Był czas porozmawiać, pośmiać się i poznać. Z czasem zaczęliśmy coraz więcej rozmawiać, razem wędrować, wspierać się wzajemnie i troszczyć o siebie. Trudne chwile jednoczą. Ale stało się to jakoś tak… płynnie. A wzajemna pomoc przychodziła nam wszystkim tak naturalnie, z łatwością. I ze szczerym uśmiechem.

I w końcu – można praktycznie powiedzieć, że razem – doszliśmy do Santiago. Zjedliśmy wspólnie obiad długo rozmawiając i powłóczyliśmy się po mieście. I nadszedł czas pożegnania. Niestety. Jednak choć się nie widzimy, to i tak jesteśmy w stałym kontakcie.

I choć na camino spotkałam dużo życzliwych mi osób, to ta dwójka przebiła wszystko i wszystkich. Naprawdę. Być może nie są tego świadomi (a może i są), ale wiele wnieśli do mojej wędrówki i zapewnili mi masę cudownych wspomnień. I choć wiem, że najprawdopodobniej tego tutaj nie przeczytają, to i tak za to wszystko z całego serca im dziękuję 😉

M&C. Maybe one day you will see this note on my blog. I just want to say thank you! You are the best pilgrimage companions in the world! 🙂

P1120211_111

(Moja ulubiona ulica 😛 )

Na pytanie który szlak w Hiszpanii wybrać nie ma dobrej odpowiedzi. A właściwie wszystkie odpowiedzi są dobre. Każdy szlak ma coś w sobie. Camino Frances? Piękne miejscowości po drodze i dużo schronisk, choć to taka bardziej autostrada z pielgrzymami. Camino del Notre? Urocze, urocze, urocze! I warto też pójść bliżej wybrzeża, tam gdzie się da. Camino Primitivo? Pomimo mylącej nazwy wcale nie taki prymitywny. Szlak górzysty i dość trudny, ale widoki rekompensują. Via de la Plata? Słońce na południu daje w kość, ale otoczenie i miejscowości po drodze – cudo! Camino Portugues? Portugalia – chyba nic więcej nie muszę dodawać 🙂 Oczywiście szlaków jest dużo, dużo więcej i myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie 🙂

Jednak camino to nie tylko Hiszpania. Teraz wyjdzie mój mały, lokalny patriotyzm 😀 Polska również jest usiana szlakami Jakubowymi, które cały czas są rozwijane i coraz lepiej oznaczane. Gdy ktoś nie ma czasu czy możliwości wybrać się do Hiszpanii, lub też nie jest pewien czy to w ogóle „rozrywka dla niego”, warto pokusić się o przejście kilku etapów jakiegoś polskiego szlaku. Zawsze to łatwiejsze do zorganizowania i zdecydowanie bliżej 🙂

P1120292_211

(Kwiaty w jednym z wielu parków w Santiago)

Jednakże camino ma to do siebie, że nie zawsze jest sielsko anielsko. Nie zawsze słonko pięknie przyświeca jak w dniu stworzenia, ptaszki słodko ćwierkają i jest ślicznie. Pojawiają się rozrywające się pęcherze, przynosząc w pakiecie urocze szczypanie i ból. Irytują cię wpadające do buta kamienie. Gubisz się bo gdzieś brakuje oznaczeń albo jakiś dowcipniś na rozwidleniu z trzema ścieżkami wyrywa słupek i kieruje muszlę w krzaki. Doskwiera ci głód, bo się zatarasowałeś, że istnieje coś takiego jak sjesta. Z każdym dniem i każdym kilometrem plecak wydaje się coraz cięższy, mimo że ubywa zapasów. Ciuchy, które miały się suszyć przypięte do plecaka, po ulewie jednak bardziej przypominają relikt wojny burskiej, aniżeli czyste ubrania. Jesteś niewyspany, bo poprzedniej nocy miałeś „przyjemność” wsłuchiwać się w koncert chrapania na trzy głosy a rano znów rozległ się cudowny odgłos pakowania rzeczy w foliowe worki przez pielgrzymów szykujących się do wyjścia. Tak. Zdecydowanie nie zawsze jest sielsko anielsko. Jednak z czasem się przyzwyczajasz i przestajesz się tym przejmować. Natomiast twoją uwagę zaczynają przykuwać zupełnie inne sprawy. Ważniejsze i przyjemniejsze sprawy 🙂

P1120328_111

A te setki przemierzonych kilometrów i tysiące wylanych kropli potu uwieńcza cudny widok, rozpościerający się już z Monte do Gozo. Dwie wieże katedry św. Jakuba… I nie ważne, że po przejściu tylu kilometrów czułam się jak rozmieniona na drobne, a słów na określenie bólu nóg znałam tyle, co Eskimosi nazw na różne rodzaje śniegu. Szczęście, jakie wywołuje ów widok jest nie do opisania… Na twarzy wtedy zawsze pojawiał się uśmiech tak promienny, że z pewnością przyczyniał się do globalnego ocieplenia.

A trzymając św. Jakuba w objęciach, możesz Mu powierzyć wszystkie intencje, które przez całą drogę ze sobą niosłeś. On już wie, co z nimi zrobić 😉

P1120483_111

(Katedra w (prawie)całej okazałości)

Ale się rozpisałam… :O

Wybaczcie mi ten chaotyczny wpis, ale tak jak mówiłam na początku – ciężko napisać coś sensownego, co będzie dobrze oddawać istotę camino. Najlepiej samemu to przejść i przeżyć. Polecam!

Buen Camino!

dancewiththecamera

6 Komentarzy Dodaj własny

  1. rokita pisze:

    Wpis strasznie długi, ale czytało się go przyjemnie 🙂 zdjęcia przepiękne!!! Patrząc na Twojego bloga coraz poważniej rozważam kupno nowego obiektywu, bo mój niestety przy tym co widzę wysiada 😦 i takie pytanie na koniec przebyłaś wszystkie możliwe warianty trasy czy podróżowałaś tylko jednym szlakiem?

    1. Nawet nie wiesz ile zajęło mi pisanie 😉 Ale tak naprawdę to nie wiedziałabym jak go skrócić.
      A odnosząc się do Twojego pytania – niestety nie przeszłam wszystkich możliwych wariantów trasy, ale marzy mi się przejście wszystkich. Obawiam się, że to marzenie się z pewnych przyczyn nie spełni, niemniej jednak pomalutku, powolutku chciałabym próbować innych szlaków 😉 Ale wiesz, dla przykładu – szlak francuski: ponad 700 km, szlak północny: ponad 800 km, szlak srebrny: ponad 700 km. To oczywiście takie dane orientacyjne 😛
      I oczywiście jestem gapa, bo tak jak podejrzewałam, że o czymś zapomnę, tak też się stało. Zapomniałam wspomnieć o szlaku na Koniec Świata, czyli z Santiago na Muxię i później na Fisterrę – niestety nie byłam, nad czym ubolewam. Ale naprawdę warto!!!!

  2. budzu pisze:

    Chciałabym zobaczyć Cię z plecakiem większym od Ciebie jak zasuwasz z kosturkiem po którymś z tych pięknych szlaków:D

    1. Plecak większy ode mnie nie był, spokojna głowa 🙂 A nie widziałaś jeszcze żadnej fotki? 😀

  3. budzu pisze:

    Z kosturkiem to chyba nie:p Ale generalnie to widziałam tylko kilka:)

    1. Bo ja jestem z tych, co kostur zamienili na kije trekkingowe 😀

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.