To nie był mój rok – rok 2017 w pigułce

Wreszcie mamy 2018 rok. Szczerze mówiąc, wyczekiwałam go już z niecierpliwością. Ale pierwsze dni stycznia to idealny czas by zatrzymać się na chwilę i spojrzeć z dystansem na minione 365 dni. Przyjrzeć się bliżej temu co nam się przydarzyło. Docenić sukcesy, ocenić porażki i wyciągnąć lekcje na przyszłość.

Miniony rok ewidentnie nie należał do mnie. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że większość rzeczy nie wyszła tak jak miała. Miałam dużo stresów co mocno odbiło się na moim zdrowiu, mnóstwo planów trzeba było znacząco pozmieniać i ostatecznie zakończyłam rok koncertowo się uszkodziwszy, co w efekcie przekreśliło wszystkie pozostałości po planach na najbliższy czas i doprowadziło do odsunięcia bloga na dużo dalszy plan. Od ładnych kilku tygodni błagałam ten 2017 rok żeby się w końcu skończył, bo to już była lekka przesada. I po cichu liczę, że rozkręcający się rok 2018 będzie o niebo lepszy – no kurde nie ma innej opcji!

Zapraszam Was na mój 2017 rok w pigułce – będzie trochę prywaty, będzie trochę o blogu, dla każdego coś miłego 🙂

(To pandzia i ja w trakcie tworzenia dla Was tego wpisu 🙂 )

2017 rokiem rozstania z aparatem

Brzmi to trochę smutno, ale tak właśnie było. Mój Nikodem nie zmęczył się za bardzo w tym roku. Poza fotografowaniem na dwóch imprezach i dwutygodniowym urlopie oraz dwoma (może trzema) dniami, kiedy chwyciłam za aparat żeby poeksperymentować, leżał smutny w szafie. Porzucony. Jaka jest tego przyczyna? Myślę, że po części brak czasu, a częściowo zniechęcenie, szczególnie w drugiej połowie roku. Większość zdjęć, które publikowałam na Instagramie powstawała przy pomocy telefonu, bo ten jest po prostu pod ręką. 2017 rok nie należał do mnie, ani do mojego Nikodema a im ta przerwa jest dłuższa, to coraz trudniej jest mi wrócić do fotografowania. Tym bardziej teraz, gdy moje ręce są permanentnie zajęte przez dwie dodatkowe nogi.

2017 rokiem nowych wyzwań

Śmiało mogę napisać, że był to rok ciekawych wyzwań. Choć w tym roku zupełnie zrezygnowałam z tych u Jest Rudo, to jednak były dwa inne fotowyzwania do których się przyłączyłam. W pierwszej połowie roku podjęłam wyzwanie #100dniszczęścia, które opatrzone było zdjęciami i w całości publikowałam na Instagramie, na bloga wrzucając tylko skróty oraz podsumowanie na koniec. Dziś wiem, że jak się trochę wysilimy, to nawet w najbardziej podłym dniu uda się odnaleźć coś, co w gruncie rzeczy sprawiło nam radość. Coś, co z pozoru może się wydawać niczym, ale w porównaniu do całej reszty dnia – było tak naprawdę czymś wielkim, co przyniosło nam szczęście. To było naprawdę fajne ćwiczenie, które pomaga doceniać nawet małe rzeczy. Polecam wszystkim spróbować 🙂

W międzyczasie Haniako zachęciła mnie również do #HuntingSpring, organizowanego przez Anetę Pawlik. Fajna przygoda, w czasie której tropiliśmy wiosnę. Podsumowanie również mogliście zobaczyć na blogu – niewtajemniczeni mogą szybko nadrobić braki  🙂

W połowie roku czekały na mnie za to zupełnie inne wyzwania, wynikające z roli świadka na ślubie. Najpierw organizowałam wieczór panieński – taki na poziomie, tematyczny, gdzie większość ozdób była DIY. Wbrew pozorom to było nie lada wyzwanie! Na szczęście dzięki pomocy Dobrej Duszy się wszystko w miarę udało 🙂 A potem już był tylko ślub i wesele, kiedy to starałam się być wsparciem dla zestresowanej Panny Młodej – czy i jak mi ostatecznie wyszło to nie wiem 😛

W sierpniu rzuciłam sobie samej wyzwanie pod hasłem fitness. Chciałam trochę wyjść do ludzi i spróbować czegoś, co zawsze powtarzałam, że jest nie dla mnie. Przygoda rozpoczęła się z małymi perturbacjami i nawet zaczynała mi się podobać… Póki nie została przerwana. Z hukiem. Ale o tym jak… huknęłam, przeczytacie za moment.

Największa porażka? Przyłączyłam się do Wyzwania Planerowego u Kasi z worQshop, którego… do teraz nie ruszyłam. Brawo ja!

2017 rokiem powracającego pecha

Nie będę ściemniać, szczęście mi w minionym roku tak średnio dopisywało. Zapalenie żołądka, które dopadło mnie tak w okolicy grudnia 2016 ciągnęło się miesiącami. Drastycznie okroiło mi dietę na długie miesiące, znacznie mnie przystopowało. A ponieważ było uparte i lubiło nagle atakować ze zdwojoną siłą, doprowadziło do tego, że zostałam przebadana wzdłuż i wszerz. Chyba jedyna zaleta tej sytuacji. Poza tym, że zapinam pasek parę dziurek ciaśniej.

Jakby tego było mało wrzesień zakończyłam uszkodziwszy się koncertowo. Huknęłam. I to zdrowo. Długi czas leżałam w pozycji horyzontalnej, co mnie doprowadzało do szału. Ale miało też swoją zaletę – miałam mnóstwo czasu na czytanie książek. Nie chcę się specjalnie wdawać w szczegóły, w każdym razie do dziś mam cztery zgrabne nogi i nie wiem, kiedy się to zmieni.

(Małe porównanie: u góry lato, na dole jesień)

To drugi taki rok, który uczy mnie, że jeśli sama nie odpuszczę części spraw i nie zwolnię dobrowolnie, to życie wyhamuje mnie samo. Wciąż staram się odpuszczać sobie, nie robić czegoś „za wszelką cenę”, dawać sobie prawo do zrobienia niektórych rzeczy nie „perfekcyjnie i na 100%” i pamiętać, że odpoczynek też jest niezwykle ważny. Na pewno wychodzi mi to lepiej niż rok wcześniej, ale dużo pracy jeszcze przede mną. I chyba to jest dla mnie największa lekcja na przyszłość.

2017 rokiem powolnego odradzania się bloga

Moje blogowanie często miewa wzloty i upadki. To nie jest tak, że nie chce mi się blogować. Po prostu niekiedy zwyczajnie brakuje na to czasu, a ostatnio – jak już wcześniej wspomniałam – życie mnie wyhamowało i zmusiło do odstawienia bloga na boczny tor. Mimo wszystko jednak, po słabym 2016 roku, 2017 pozwolił mi się trochę odbić od dna.

W porównaniu do roku poprzedniego, wyświetlenia wzrosły mi o niemal 30%, co cieszy bardzo, biorąc pod uwagę tak słabą końcówkę 2017 r. Mniej więcej podobnie wzrosła ilość wpisów, mimo iż z początkiem października na blogu zapanowała cisza trwająca do dnia dzisiejszego. W porównaniu do roku poprzedniego odwiedziło mnie znacznie więcej osób, również spoza Polski – do ciekawszych krajów należą Stany Zjednoczone, Norwegia, Szwajcaria, Izrael, Brazylia, Australia, Argentyna, Islandia, Japonia, Indie, Singapur, Peru, Meksyk, Kolumbia, Wyspy Dziewicze czy RPA!

Jako mój mały sukces traktuję fakt, że udało mi się przemycać Wam we wpisach podróżniczych, oprócz oczywiście dużej ilości zdjęć, więcej informacji o odwiedzonych miejscach (w tym informacji praktycznych!). Posty te są bogatsze w treść i choć ich tworzenie pochłania zdecydowanie więcej czasu, to jednak sprawia mi to dużą przyjemność i przynosi satysfakcję.

Zwykle na mojego bloga trafialiście poprzez wyszukiwanie fraz konkretnie związanych z podróżami „gdzie zjeść Sintra/Fatima gdzie zjeść”, „jak poruszać się po Lizbonie”, „dolina Cova da Iria” itp.,  lecz do moich faworytów należą zdecydowanie inne:

  • „Stylizacja w kolorze pomarańczowym” – nie wiem co autor miał na myśli i jakim sposobem trafił tą drogą na mojego bloga, ale serdecznie go pozdrawiam! 😀
  • „Prezenty w Wigilię czy rsbo” – rsbo?
  • „Mizeria w Hiszpanii” – nie spotkałam się z mizerią w Hiszpanii, ale widzę, że wiele jeszcze przede mną 😀
  • „Ser mozzarella do pizzy”.

Poza tym, że pojawił się nowy nagłówek bloga, oraz że skupiłam się bardziej na podróżach i na tą kategorię wpisów kładłam największy nacisk, zbyt wiele innych zmian nie zaszło. Na razie jest mi dobrze tu gdzie jestem i przy tym pozostanę.

(Aktualny nagłówek w całej okazałości – u góry. I opcja, nad którą też się zastanawiałam – na dole.)

Top 5 najczęściej odwiedzanych wpisów na blogu

Tegoroczne najczęściej odwiedzane wpisy zostały zdecydowanie zdominowane przez Portugalię. Do rankingu wskoczył jeden wpis dotyczący Hiszpanii, a czeska Praga została zepchnięta na dalsze miejsca. Być może za mało Wam zdążyłam tej Pragi pokazać, dlatego postaramy się to nadrobić w tym roku.

A zestawienie prezentuje się następująco:

  1. Fatima (Cova da Iria) i Aljustrel – jest to wpis, który zdeklasował resztę i zgarnął prawie dwukrotnie więcej odsłon, niż ten z miejsca drugiego. Z pewnością sukces pomogły mu osiągnąć obchody 100lecia Objawień Fatimskich w 2017 roku 🙂 Należy on również do jednego z moich ulubieńców i pamiętam, że zajął mi bardzo dużo czasu. Ale uważam, że było warto!
  2. Spróbujmy zjeść Portugalię #2: Sintra, Fatima, Aveiro i Porto – podróże kulinarne to jedna z moich ulubionych kategorii, bo uwielbiam jeść i się tego nie wstydzę. A gdzie jak gdzie, ale w Portugalii jedzonko było naprawdę pyszne więc nie dziwię się, że i wpis był lubiany (a to wpis z 2016 roku!) 🙂
  3. Jak poruszać się w Lizbonie: tramwaj, autobus, metro i pociąg oraz Jak poruszać się po Lizbonie: windy i kolejka linowa – to właściwie jeden temat, ale ze względu na obszerny materiał – podzielony na dwie części. Znajdziecie tam dużo zdjęć środków transportu miejskiego w Lizbonie wraz z praktycznymi informacjami o biletach i ogólnych zasadach korzystania z nich.
  4. O tym, co cię może zdziwić w Hiszpanii – to wpis, który zajmuje pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu wpisów. Tworzenie go sprawiło mi ogromną przyjemność, miło było powspominać różne ciekawe i śmieszne sytuacje, które przytrafiły nam się podczas naszych podróży do/po Hiszpanii. Jeśli chcesz poczytać o mieszkaniowej kupie jaką jest piso interior, dowiedzieć się co to jest mañana i czemu nie znoszę jamón to zapraszam do lektury 🙂
  5. Spacer uliczkami Porto – w moim sercu Porto konkuruje z Lizboną o tytuł najpiękniejszego portugalskiego miasta i w sumie chyba nawet wygrywa. Jeśli życie miasta koncentruje się wokół rzeki to zawsze mnie to urzeka i tu było nie inaczej. I ta księgarnia ❤

Starym już zwyczajem moi ulubieńcy na blogu nie do końca pokrywają się z Waszymi, tak więc jako moich faworytów dorzuciłabym jeszcze:

  • Małe co nieco z czeskiej kuchni – jako że czeska kuchnia nijak się miała do diety akceptowanej przez mój żołądek, dlatego w wielu przypadkach musiałam bazować tylko na opiniach Hubby’ego, co nie zmienia faktu, że bardzo lubię ten wpis 🙂
  • Słoneczna kuchnia Hiszpanii – w Hiszpanii łatwiej było mi znaleźć coś przyswajanego przez mój brzuch. Poza tym w Madrycie jadłam najbardziej odpałowy deser ever – jeśli kiedyś będziecie w stolicy Hiszpanii to musicie koniecznie spróbować mydlanego deseru!
  • El Rastro – madrycki targ staroci i kiczu wszelakiego – nie mogę powiedzieć, że czułam się wśród tej tandety i straganów jak ryba w wodzie, ale warto tam zajrzeć dla samego doświadczenia.
  • Andén 0 – mroczny zakątek madryckiego metra – nietypowe miejsce na mapie Madrytu. Z pewnością nie znajdziecie go wśród sztampowych punktów z listy „must see”. A co najlepsze – nawet nie wszyscy mieszkańcy hiszpańskiej stolicy o nim słyszeli. Warto zobaczyć!
  • Ostatni moment – krótki wpis o tym, że jest taki moment w roku, na który warto się dobrze przygotować.
  • Alfama – stare a piękne – o jednej z najpiękniejszych dzielnic Lizbony, która jest dla ludzi o dobrej kondycji i mocnych kolanach – czyli nie dla mnie 🙂 Uwaga, dużo kolorowych zdjęć 🙂

Moje ulubione fotografie 2017 roku

Jako że blog miał mały zastój, znajdziecie tu fotografie, które swojej blogowej premiery jeszcze się nie doczekały 🙂 Większość z nich robiona była telefonem, stąd też jakość może pozostawiać wiele do życzenia 🙂

  • Pierwsze powiewy jeszcze dość chłodnej wiosny i spacery. Doceniam je teraz tym bardziej, że chwilowo spacerowanie dość słabo mi wychodzi 🙂
    .
  • Wakacje 🙂
    .
  • Krótkie wypady i zbieranie muszelek
    .
  • Gdy jeszcze blog był w fazie rozkwitu…
    .
  • … a ja miałam możliwość i chęci do kombinowania z aparatem…
    .
  • Mega wyciszający, krótki pobyt wśród natury. Wspominam to tak fantastycznie, a wtedy nic nie przeczuwałam, że za dwa dni…
    .
  • … dość drastycznie się wszystko zmieni.
    .
  • Spotkania z przyjaciółmi zawsze w cenie
    .
  • Wypijmy za nowy rok. Aby był lepszy, niż poprzedni

2017 na Instagramie

W minionym roku najaktywniejsza byłam chyba na Instagramie. Dodałam 294 nowe zdjęcia, które zgarnęły w sumie 6558 serduszek ❤ . Za każde z osobna dziękuję 🙂 Kto jeszcze mnie tam nie śledzi, a miałby ochotę zacząć, to zapraszam 🙂

(#bestnine2017 – czyli dziewięć najpopularniejszych zdjęć z 2017 roku)

2017 w zdjęciach

Kontynuując tradycję z ubiegłorocznego podsumowania, czas aby pokazać Wam przy pomocy fotografii jak minął mi rok 2017.

STYCZEŃ

Styczeń to jeden z takich miesięcy, które bardzo dobrze wspominam. To czas, kiedy doceniłam jak fajnych mamy przyjaciół i choć każdy z nas na co dzień gdzieś pędzi, udało nam się wygospodarować choć chwilę, by się wyrwać z Bydgoszczy i spędzić trochę czasu razem. Takiej dawki śmiechu, dobrego jedzenia i gier mi właśnie brakowało 🙂

LUTY

Luty kojarzy mi się przede wszystkim z wychodzeniem poza swoją strefę komfortu. Choć mam straszny lęk wysokości postanowiliśmy wybrać się na ściankę. Alpinisty ze mnie nie będzie, ale było całkiem nieźle 🙂

MARZEC

W marcu skupiłam się na „tu i teraz” i podjęłam wyzwanie #100dniszczęścia. Zdałam sobie sprawę jak ciężko mi przychodzi docenianie małych rzeczy w codziennym życiu.

KWIECIEŃ

Kwiecień to pierwszy powiew ciepłego powietrza, gwałtowny nawrót zapalenia żołądka i niespodziewany (dla Hubby’ego) wypad do Poznania 🙂

MAJ

Maj to głównie spełnienie mojego największego marzenia z 2017 roku, czyli nasza szalona dwuetapowa podróż. Jesienią 2016 roku pod wpływem chwili wymyśliłam, że można spróbować połączyć dwa kierunki, które chcielibyśmy odwiedzić. Szybki research pokazał, że przy odrobinie wysiłku można znaleźć tanie rozwiązania transportowe i od tego czasu połączenie Pragi z Madrytem nie dawało mi spokoju. Ostatecznie udało się to zrealizować, choć mój żołądek nie dał mi za bardzo skorzystać z kulinarnych dobroci Czech i Hiszpanii. Jak mawiają – szit hepens. Mimo to przeżyliśmy super przygodę, odwiedziliśmy dawno nie widzianych przyjaciół i przywieźliśmy masę zdjęć na bloga 🙂

CZERWIEC

Czerwiec to czas wykorzystywania słonecznej pogody na czytanie lub pracę na świeżym powietrzu, spacery i objadanie się lodami. Musiałam też podołać wyzwaniu, jakim była organizacja wieczoru panieńskiego – już wiem, że takie rzeczy to nie dla mnie 😀

LIPIEC

Lipiec to był szalony czas. Kolejnym wyzwaniem było „świadkowanie” na ślubie i balety na weselu do rana 🙂 Poza tym mieliśmy dwa krótkie wypady – do Włocławka na giełdę birofilów (ja raczej dla towarzystwa 😛 ) i nad morze. Lubię nawet takie krótkie weekendowe oderwanie się od rzeczywistości – spacer po plaży to było coś, czego od bardzo dawna mi brakowało 🙂

SIERPIEŃ

A w sierpniu? W sierpniu postanowiłam rozpocząć moją przygodę z fitnessem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że aż tak szybko się ona skończy 😛

WRZESIEŃ

Wrzesień zdominowały wesela – to z tych przyjemniejszych spraw. O nieprzyjemnych nie ma co się za dużo rozwijać…

PAŹDZIERNIK

Większość października spędziłam w pozycji horyzontalnej. Ale przynajmniej było mnóstwo czasu na czytanie. A gdy już pozwolono mi wstać – trzeba było ten fakt uczcić w gronie przyjaciół 🙂

LISTOPAD

W listopadzie zaczęłam odkrywać różne rozgrzewające mikstury, pełne owoców, korzenia imbiru i przypraw. Muszę przyznać, że spożywanie ich codziennie sprawiło, że wzmocniłam swoją odporność. Wreszcie!

GRUDZIEŃ

Grudzień wspominam zarazem dobrze, jak i niedobrze. Były momenty fajne, jak i dołujące. Ostatecznie nie do końca czułam atmosferę zbliżających się świąt i koniec końców cieszę się, że już się ten miesiąc skończył. Jak i cały rok.

2017 kolejnym rokiem książkowym

Co tu dużo mówić – uwielbiam czytać książki. Gdy przez jakiś czas mam przerwę i ciężko znaleźć mi czas na czytanie, naprawdę nie czuję się dobrze. Dlatego staram się jak najczęściej nosić książkę przy sobie, żeby wykorzystywać czas w autobusie czy poczekalni na czytanie właśnie. I przy okazji tego podsumowania minionego roku chcę Wam wspomnieć o kilku książkach.

  1. „Małe życie” Hanya Yanagihara.
    Niektórzy może pamiętają, że o tej książce wspomniałam już przy okazji zeszłorocznego podsumowania. Ale wtedy byłam w trakcie czytania i jedyne co mogłam powiedzieć, to że zaczyna wciągać.
    Moja relacja z tą książką była dość… burzliwa i zmienna. Zaczęłam od „Hę? I to jest ten bestseller?” i „Co to ma w ogóle być?”. Następnie poprzez etapy „O ja, ale gniot”, „No wreszcie coś się dzieje” i „Zaczyna wciągać”, doszłam do momentu, w którym nie można było mnie od tej książki oderwać, czytałam nawet w drodze na i z przystanku. Skończyło się na tym, że czytałam ostatnie strony ze łzami w oczach. W tramwaju właśnie.
    Książka opowiada o paczce przyjaciół – o ich trudnym życiu, problemach i o tym, gdzie ich to życie zaprowadziło. Porusza temat siły prawdziwej męskiej przyjaźni, miłości, tego jak krzywda doznana w dzieciństwie może mieć wpływ na całe późniejsze życie i postrzeganie świata. Czytając tą książkę w pewnym momencie domyślałam się różnych rzeczy i do ostatniej chwili nim nie zostały powiedziane wprost – miałam nadzieję i łudziłam się, że nie okażą się prawdą. To była chyba pierwsza książka, która wzbudziła we mnie tyle emocji.
  2. „Dziewczyna którą kochałeś” Jojo Moyes.
    To pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam. Książki Moyes atakowały mnie z bookstagramów z każdej strony, więc w końcu sięgnęłam po jej twórczość i ja. Początkowo miałam problem z przebrnięciem przez część pierwszą nawiązującą do wczesnych lat XX w. i nie mogłam zrozumieć po co w ogóle te nawiązania. Ale z czasem jak załapałam klimat, to nie mogłam się oderwać. No i oczywiście zamówiłam więcej książek tej autorki 😀
  3. Zanim się pojawiłeś” i „Kiedy odszedłeś” Jojo Moyes.
    Jak zwykle zabieram się za coś wtedy, gdy już minie na to boom i wszyscy już to znają. I obejrzeli film 😛 Po tą historię sięgnęłam późno (film jeszcze przede mną) i powiem tak. Czytając „Zanim się pojawiłeś” podziwiałam cierpliwość Lou, wyłam nad głupotą Patricka i do końca miałam nadzieję, że główny bohater zmieni zdanie. A w czasie „Kiedy odszedłeś” wkurzałam się na lekkomyślność i łatwowierność bohaterki. Mimo tego, że niektóre postaci wydawały mi się trochę przejaskrawione, to cała historia bardzo mi się podobała i uważam, że warto przeczytać (jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił 😛 ).
  4. Lekcje Madame Chic” Jennifer L. Scott.
    Ok, nie jest  to jakaś wybitna literatura, ale bardzo przyjazny poradnik, który napisany na bazie doświadczeń autorki zdobytych podczas wymiany studenckiej w Paryżu, podpowiada proste kroki do tego, aby trochę poprawić jakość swojego życia. Jeśli ktoś chce spektakularnych efektów, to może niekoniecznie to najlepsza książka do tego, ale naprawdę – przyjemnie się czytało, nie raz i nie dwa się uśmiałam, także idealna pozycja żeby się rozluźnić i coś dla siebie wyciągnąć 🙂

Zauważyłam, że z końcem roku ciężko mi jest przypomnieć sobie, czy daną książkę przeczytałam w 2017 czy może wcześniej. Postanowiłam więc, że przy okazji rozpoczynania przygody z BuJo, jedna z kolekcji będzie dotyczyć książek. To pomoże mi trochę uporządkować się i z pewnością ułatwi pisanie przyszłych podsumowań 🙂 A ponieważ chciałabym wygospodarowywać jeszcze więcej czasu na czytanie (a bardzo możliwe, że będę go miała przez pewien czas duuuużo), to rozważałam podjęcie jakiegoś wyzwania książkowego. Na pewno nie będę się porywać na słynne „52 książki  w 52 tygodnie roku”, ale może gdybym sobie założyła tak… 24 książki w 2018 roku… W tym część po angielsku, może jedna po hiszpańsku dla przetestowania swoich sił. Zobaczymy.

Postanowienia na 2018 rok?

Nie. Nie, nie, nie. Nie robię żadnej listy postanowień, bo zwykle na samej liście się kończy, a z realizacją bywa gorzej. A właściwie źle. Mam parę planów, głównie takich z kategorii rozwoju osobistego, ale czas pokaże, co z tego wyjdzie. Jedno jedyne takie konkretne postanowienie jakie mam to ogarnąć się językowo – ośmielić się z rozmawianiem po angielsku (bo co z tego, że znam dobrze ten język, skoro jestem tak nieśmiała, że mogę pisać z ludźmi, ale gadać nie) i ogarnąć w końcu ten hiszpański 🙂


I tym akcentem zakończę moje podsumowanie minionego roku. Mam odczucie, że cały ten wpis ma jakiś taki przygnębiający ton i chyba trochę odzwierciedla to, jak obecnie się czuję. To nie był dobry rok, dlatego życzę sobie i Wam, aby ten powoli nabierający prędkości 2018 był o niebo lepszy. Spełniajcie marzenia, realizujcie plany i nie bójcie się podejmować wyzwań. I znajdujcie czas dla siebie, na relaks i nabieranie sił. Bo jak nie zatrzymacie się w pewnym momencie sami, to zrobi to za Was życie.

 

A jeśli chcecie sobie przypomnieć moje wcześniejsze podsumowania, to zapraszam:

Najlepszego w nowym roku!

Martyna

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.